-->

środa, 24 grudnia 2014

Mirajane x Erza cz.2

!!!ŻYCZENIA OD EKIPY POST WCZEŚNIEJ!!!
Lyon wykręcił numer swojego najlepszego przyjaciela, po czym przyłożył telefon do ucha. Usiadł na ławce w parku i czekał na odebranie połączenia. Z daleka widział Chelię, która kupowała jakieś niezdrowe jedzenie w budce z kebabem.
- Halo?- rozległ się głos po drugiej stronie.
- No witaj, synu marnotrawny! - przywitał się Vasta, przyglądając się Chelii. Była zbyt niska, więc sprzedawca musiał się bardzo starać, aby podać jej jedzenie. W końcu zrezygnował, wyszedł ze swojej budki i wręczył jej zamówienie. Blendy była jednocześnie wściekła i zawstydzona, ale z godnością wzięła jedzenie.
- Nie chcę prezentu, dzięki.
- Ja nie w tej sprawie. Jestem na tyle zdrowy na umyśle, że nie nic ci nie kupuję - odparł zgryźliwie Lyon, uśmiechając się pod nosem. Kebab Chelii upadł na ziemię. Dziewczyna się wściekła i zaczęła kłócić się z niewinnym sprzedawcą. - Słyszałem, że dzieci ci się urodziły.
- Tak właśnie myślałem, że dzwonisz w tej sprawie. Dajcie mi święty spokój! 
- A twój ojciec? - powiedział Lyon poważniej. Gray powstrzymał się od zakończenia rozmowy i westchnął cicho pod nosem.
- O co ci znowu chodzi?
- Zachowujesz się jak twój ojciec - wytłumaczył Lyon. Sprzedawca wrócił do budki i zrobił nowe kebaby, po czym podał je Chelii. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego i zapłaciła bardzo z siebie zadowolona. Blendy naprawdę go czasem zadziwiała. Niewinny wygląd, diabeł w środku. To prawdziwe szczęście mieć ją przy sobie. - Jakie miałeś o nim zdanie, gdy was zostawił? Powiedziałeś mi kiedyś, że dzieci to nie zabawki. 
- Możliwe, ale to było dawno. Teraz go rozumiem. Tak czy inaczej, dzięki za telefon. Wesołych, Lyon.
- Tak, wesołych - pożegnał się Vasta, po czym zakończył połączenie. Miał nadzieję, że przemówił mu do rozumu. Może coś do niego dotarło. Chelia usiadła obok Lyona, po czym podała mu kebab. Spojrzała na jego ponurą minę.
- Dzwoniłeś do niego? - spytała po chwili milczenia. Vasta kiwnął głową zabierając się za jedzenie. Blendy spojrzała na niego zniecierpliwiona, oczekując więcej informacji. Lyon najwyraźniej nie spieszył się z rozwinięciem swojej wypowiedzi, więc dziewczyna postanowiła wziąć sprawy we własne ręce. - Odwiedzi Juvię czy nie?
- Nie wiem. Nie powiedział nic dokładnie - odparł Vasta krótko. Chelia westchnęła i opadła na oparcie ławki. Ręce wsadziła do kieszeni, a nos przykryła szalikiem. Wiedziała, o czym myślał Lyon. Mogła mu doradzić albo dobrze, albo źle, innym wyborem było milczenie.
- Idź do niej wieczorem. Daj jej kwiaty, jakieś badziewie, które lubią kobiety i powiedz, że ją kochasz i że chcesz wychowywać jej dzieci albo coś w tym stylu - odezwała się po kilku minutach Chelia z ponurą miną. Niech przynajmniej on będzie szczęśliwy. Lyon spojrzał na nią zaskoczony. Zamilkł, jedząc w spokoju swojego kebaba.
- A ty co będziesz robić na wigilię sama? - spytał po zastanowieniu. Blendy prychnęła, po czym spojrzała na Lyona z oburzeniem.
- Mam rodzinę, nie bój się. Pójdę do Sherry - mruknęła pod nosem. Nigdy w życiu nie chciałaby spędzać z nią świąt.
- Czy to nie aby z nią kłóciłaś się przez telefon? - bardziej stwierdził niż spytał Lyon z rozbawieniem. Chelia odwróciła wzrok, próbując coś wymyślić.
- Nieszkodliwa sprzeczka - odparła po chwili, wzruszając ramionami. Tak naprawdę była to kłótnia o pieniądze i spadek rodziców, bardzo poważna. Ale przecież on nie musiał o tym wiedzieć. Vasta zmarszczył brwi, ale nie chciało mu się już z nią kłócić.
Nie wracali już do tego tematu. Rozmawiali o czymś innym, o czymś weselszym i o wiele przyjemniejszym w słuchaniu.


- Wyjeżdżamy na święta - oświadczył Sting niezwykle ucieszony, pokazując przyjacielowi dwa bilety na samolot. Rogue odstawił kubek z kawą i spojrzał na kawałki papieru z niedowierzaniem, po czym przeniósł swój wzrok na blondyna.
- Może jaśniej?
- Ja i Yukino! Cholera, chłopie, mówiłem ci to miesiąc wcześniej! - powiedział zirytowany Sting, chowając bilety do kieszeni. Rogue nigdy nie słuchał, co się do niego mówiło.
- Nie zapisuję wszystkiego co mówisz - burknął chłopak. Rogue spochmurniał na wieść o wyjeździe swoich dwóch najlepszych przyjaciół. Tylko z nimi mógł wytrzymać bez nerwicy i tolerował nawet  ich miłosne rzeczy. - Zostaję sam na święta. Świetnie!
- Jesteś zły?
- Nie, jestem wprost podekscytowany waszym wyjazdem i samotną wigilią! - syknął zirytowany Rogue, po czym zamilkł. Wiedział, że nic nie poradzi na ich decyzję, ale tak bardzo go to denerwowało. W sumie mógłby ukraść te bilety i wtedy by nie pojechali, ale czy jest w tym jakikolwiek sens? Jeśliby zostali, musiałby słuchać ich ciągłych narzekać przez całe święta, a wtedy popełniłby z pewnością jakieś morderstwo.
- Dobra, trudno. Kiedy jedziecie? - spytał trochę spokojniej, bo Sting spoglądał na niego z niepokojem.
- Dzisiaj pociągiem do siostry Yukino - odpowiedział radośnie blondyn. Sting bardzo lubił siostrę Yukino, Yurę. Znał ją dłużej niż swoją własną dziewczynę. Chodzili razem do podstawówki, potem do gimnazjum i liceum. On i Yura byli przyjaciółmi, a nie widział jej już od kilku dobrych lat.
- No to baw się dobrze. Ja kupię chipsy i whisky i będę płakać w samotności przed telewizorem, oglądając jakieś durne filmy świąteczne - mruknął pod nosem Rogue, biorąc łyk kawy. Sting uśmiechnął się rozbawiony, po czym westchnął.
- Napiszę do jakiegoś świętego list, żeby ci dziewczynę zesłał. Najwyższy czas.
- Żaden święty nie może sprawić, żeby aż taki cud się stał. Bądź realistą, Sting. Dziewczyny i ja to po prostu niebo i ziemia, tylko że bez horyzontu.
- Zaprawdę homeryckie porównanie, mój druhu! - powiedział uśmiechnięty Sting, co zirytowało Rogue'e jeszcze bardziej. Nie chcąc widzieć już jego uradowanej gęby, chłopak wyprosił blondyna z domu i życzył mu koszmarnej podróży.

Mira spojrzała do książki kucharskiej, po czym przeniosła swój wzrok na zrobioną przez siebie potrawę. Wykonała tę czynność kilka razy i westchnęła. Czemu jej twór w ogóle nie przypominał tego zdjęcia w książce? Był jakiś taki niebieski i dziwnie pachniał.
Mira wzięła łyżkę i dotknęła bąbla, który pojawił się na potrawie. Bąbel pękł, uwalniając śmierdzące opary. Dziewczyna zatkała nos, po czym chochlą zaczepiła o inne miejsce na jedzeniu. Potrawa, zupełnie jak galareta, którą właściwie była, zaczęła się gibać. Mira spojrzała z zamyślonym wyrazem twarzy na swój twór i zastanowiła się przez chwilę.
Jak z barszczu, który miała zrobić, mogła wyjść jej niebieska galareta o dziwnym zapachu? Czyżby pomyliła składniki? A może czegoś nie dodała? A może jednak jest debilem kulinarnym, ale nie chce się do tego przyznać?
- Miałaś zrobić cholerny barszcz! Zupę! Najprostszą jaką można zrobić! - wykrzyknęła załamana Lisanna, widząc swoją siostrę, która naprawdę wierzyła, że popełniła tylko malutki błąd. Mira prychnęła i wzruszyła ramionami.
- Może jestem zbyt inteligentna na zupy? Może powinnam się zająć indykami albo coś? - spytała sama siebie Strauss, zastanawiając się nad tym na poważnie.
- Pamiętasz, że kiedy ostatnio przygotowywałaś indyka to ci nie wyszedł? - zaoponowała Lisanna. Tak było co roku, a Mira musiała się uprzeć przy swoim.
- Może troszeczkę - zgodziła się pośrednio starsza Strauss, pochmurniejąc.
- TROSZECZKĘ?! Indyk był martwy, ale coś się w nim ruszać zaczęło! - wykrzyknęła zniecierpliwiona Lisanna, próbując opanować złość. Nie mogła siostry uderzyć w kuchni, bo taką miały umowę na czas świąt. Kuchnia to miejsce pokoju i nie należy jej kajać.
Mira skrzywiła się na same wspomnienie i westchnęła.
- Może idź lepiej poszukać prezentu dla Erzy? - zaproponowała spokojniejsza młodsza Strauss, uśmiechając się lekko. Mira pokiwała głową, po czym opuściła kuchnię. Już kilka minut później była gotowa. Wyszła z domu, słysząc jeszcze wesoły śpiew Lisanny, która rozpoczęła przygotowania do gotowania. Mira prychnęła pod nosem.

Godzina 20.00, dom Lisanny i Miry...
Mirajane zanosiła jedzenie na stół, a Lisanna robiła jeszcze ostatnie potrzebne rzeczy w kuchni, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi. Młodsza Strauss posłała porozumiewawcze spojrzenie siostrze, która szybko odłożyła trzymaną w rękach potrawę na stół, po czym pobiegła otworzyć drzwi.
Levy uśmiechnęła się szeroko i zawołała " Wesołych Świąt ", po czym uścisnęła Mirę. Za nią podążała Lucy, która również przywitała się z Mirą, a dalej znajdowała się Erza. Starsza Strauss spojrzała na nią z nienawiścią, co odwzajemniała Scarlet.
Erza westchnęła.
- Rozejm na święta? - spytała zrezygnowana. Mira kiwnęła głową, widząc ukradkowe spojrzenia reszty bywalców. Uścisnęły sobie dłonie. Erza uśmiechnęła się słabo, po czym weszła do środka. Strauss zamknęła drzwi i zaprosiła gości do stołu. Nikt nie wiedział, gdzie powinien usiąść, chociaż każdy upatrzył już sobie miejsce. Wszyscy zaczęli się przepychać i popychać oraz przewracać, ale nikt na to nie zwrócił za bardzo uwagi.
W końcu ludzie usiedli, co prawda trochę poobijani i potłuczeni, ale dumni z siebie i ze swojego miejsca, o które dzielnie walczyli.
- To co ludzie, prezenty? - spytała Lisanna, kiedy jedzenie zniknęło ze stołu. Spojrzała na zegar, na którym wybiła już godzina dwudziesta pierwsza trzydzieści. Goście pokiwali głową, rozradowani i podekscytowani. - Chodźmy do salonu, tam jest więcej miejsca.
Wszyscy poderwali się ze swoich miejsc i pobiegli do wspomnianego pomieszczenia, aby zająć jak najlepsze miejsca. Kiedy wszyscy już usiedli, przy okazji kłócąc się kilka minut, Lisanna zaczęła rozdawać prezenty.
Levy dostała szczeniaczka. Żywe zwierzę, obwiązane kokardką.
- Ale... ale co... ale jak... co? - mówiła zaskoczona Mcgarden, trzymając w rękach uroczego pieska. Na kokardce była karteczka z przypisem od Juvii. Levy westchnęła. Nie miała już siły na pomysły Loxer. - Boże, co ja z nim zrobię!
- Zjesz - podsunęła Lucy. Wszyscy spojrzeli na nią z dezaprobatą. Blondynka wzruszyła ramionami i poczęstowała się ciasteczkiem. Nie widziała w tym nic dziwnego. W Chinach jedzą psy, więc czemu wszyscy się tak oburzają?
Lisanna wzięła następny prezent i z miną pełną ekscytacji wręczyła go Erzie. Scarlet wzięła pakunek do rąk z wielkim wahaniem i strachem. Zaczęła go rozpakowywać, bywalcy wstrzymali oddechy. Już chwilę potem na twarzy Erzy pojawił się szeroki uśmiech i szczęście. Wstała, podeszła do Miry, po czym uścisnęła ją najmocniej jak potrafiła. Zaskoczona Strauss stała jak wryta czekając, aż Scarlet się od niej odklei. Erza oderwała się od Miry szybko i zarumieniona usiadła na swoim miejscu i podziękowała, udając, że nic się nie stało. Wzięła miecz, który właśnie dostała i zaczęła go oglądać.
- A to dla ciebie - powiedziała Lisanna, wręczając Mirze prezent, który przygotowała Erza. Strauss odebrała pakunek. Były to dwa bilety na koncert jej ulubionego artysty.
- Przecież... te bilety są bardzo drogie - powiedziała szczęśliwa, ale zmieszana. Scarlet wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się lekko. Lisanna klasnęła uradowana w dłonie, po czym wyciągnęła ostatni pakunek spod choinki, który był dla niej. Prezentem okazał się album zdjęciowy, na który dziewczyna czyhała już kilka tygodni, bo czekała na przecenę. Podziękowała Lucy, która zdziwiona zerknęła w stronę choinki. Nic już pod nią nie stało.
- Twój prezent nie jest tutaj - uśmiechnęła się Lisanna zagadkowo, po czym nakazała Lucy się ubrać. Blondynka spojrzała na resztę, ale nikt nie wiedział, o co może chodzić. Heartfilia wstała, po czym zaczęła się ubierać. Kiedy była gotowa, ona i Lisanna wyszły.

Godzina 21.30, szpital...
Lyon stał przed wejściem do pokoju Juvii. Obserwował ją przez szybę, jak mówiła do swoich dzieci. Vasta w prawej ręce trzymał bukiet kwiatów. Zastanawiał się, czy był to dobry pomysł. Może nie będzie chciała go widzieć? Wyśmieje go i wygoni? Ryzykować czy nie? Nie, nie mógł teraz zrezygnować. Wziął głęboki wdech i już chciał wejść, gdy zobaczył Graya idące korytarzem. Powstrzymał się i zaczekał na przyjaciela.
- Hej, Lyon - przywitał się Gray, zerkając przez szybę na matkę swoich dzieci. Uśmiechnął się pod nosem, widząc jej uradowaną twarz. - Zamierzasz do niej iść?
- Nie, to nie jest dla niej, mam tu babcię - odpowiedział Vasta bez zająknięcia. Fullbuster uśmiechnął się i pokręcił z politowaniem głową.
- Chciałem zobaczyć tylko ją i moje dzieci. Nie mogę uwierzyć, że jestem ojcem. To takie miłe, ale obce uczucie - powiedział po chwili milczenia. Lyon spojrzał na niego i zrozumiał. Jego przyjaciel po prostu się zagubił. Trzeba go po prostu naprowadzić na właściwą ścieżkę.
- Idź do niej - powiedział Vasta, dając Fullbusterowi kwiaty. Gray spojrzał na niego zaskoczony. Opierał się, już chciał zwrócić otrzymane przedmioty, ale Lyon stanowczo zaprzeczył. - To jest twoja rodzina. Błagaj ją, żeby ci wybaczyła. To cudowna kobieta, nie zostawiaj jej.
Vasta uśmiechnął się szeroko. Przytulił Graya i poklepał go po plecach, po czym się odsunął. Fullbuster podziękował, nieco zdezorientowany.
- A twoja babcia? - spytał. Lyon uśmiechnął się pod nosem, mając przed oczami obraz Chelii.
- Ona nie potrzebuje takich rzeczy - odpowiedział Vasta niezwykle zadowolony. Spojrzał na Graya i rozkazał wu wejść do pokoju. Fullbuster przekroczył próg pomieszczenia. Juvia spojrzała na niego zaskoczona, ale można było zobaczyć w jej oczach złość. Gray uklęknął przed nią z bukietem kwiatów.
- Wyjdziesz za mnie? - spytał. Juvia była kompletnie zbita z tropu. Spojrzała na niego z mieszaniną uczuć. Zacisnęła usta w wąską linię i spuściła wzrok. - Nie mam pierścionka, bo nawet nie wiedziałem, że chcę to zrobić.
- Więc jak na to wpadłeś? - spytała drżącym głosem, aby nie odszedł zbyt szybko. Chciała z nim zostać, ale nie mogła tak łatwo się zgodzić.
- Anioł mi podpowiedział - odparł Gray, sam zaskoczony tym, co mówił. - Znasz tego anioła.
Juvia spojrzała na niego ze wzruszeniem, ale nic nie powiedziała. Utkwiła swój wzrok w swoich dzieciach i rozmyślała. Dzieci muszą mieć ojca.
- A dzieci? Nawet ich nie dotknąłeś, gdy przyszedłeś.
- Nie zasługuję, żeby to zrobić. Tylko żona może mi na to pozwolić.
Juvia milczała. Nie wiedziała co ma powiedzieć, jak się zachować, jak zdecydować. Była w rozsypce, miała bałagan w głowie, który chciała uporządkować, ale nie potrafiła.
- Wiem, jakie miałaś o mnie zdanie. I nie dziwię ci się. Byłem, w sumie nadal jestem bucem, idiotą, niewdzięcznikiem i nie zasługuję na miano mężczyzny, a tym bardziej ojca, ale daj mi szansę. Jeśli zawiodę cię jeszcze raz, już nigdy nie będę ci się narzucać.
- Dzieci muszą mieć ojca - odparł drżącym głosem Juvia, uśmiechając się do Graya. Loxer wskazała na swój policzek. Gray poderwał się z miejsca i pocałował Loxer w usta, po czym przytulił ją najmocniej i najdłużej jak potrafił. Wziął do rąk swoje dzieci i uśmiechnął się do nich. Lyon widział, jak jego przyjaciel płakał, a Juvia się śmiała. Te święta nie są takie złe, jak myślałem, że będą, pomyślał Vasta. Uśmiechnął się pod nosem, po czym odszedł. Też miał do załatwienia kilka spraw.

- Możesz otworzyć oczy! - zawołała radośnie Lisanna, gdy doszły na miejsce. Lucy uchyliła powieki. Stały przy wielkiej choince, która postawiona była w centrum miasta. Spojrzała z niezrozumieniem na Lisannę, która uśmiechała się do niej bardzo szczęśliwa. Strauss wskazała na osobę, której blondynka wcześniej nie zauważyła.
- Cześć, Lucy - przywitał się Natsu. Chłopak podszedł do dziewczyn i uśmiechnął się zmieszany. Heartfilia spojrzała zaskoczona na Lisannę.
- Zerwaliśmy całkiem niedawno. Myślę, że Natsu powinien ci coś wyjaśnić - wytłumaczyła Strauss. Dragneel przytaknął i złapał rękę Lucy.
- Dasz się zaprosić na kawę? Albo cokolwiek? - spytał. Był bardzo niespokojny. Nie wiedział, czy Lucy będzie chciała z nim rozmawiać, czy go wysłucha. Heartfilia milczała przez chwilę i wpatrywała się zaskoczona w chłopaka, ale kiwnęła głową. Podziękowała jeszcze Lisannie, po czym razem z Natsu odeszli.
Strauss stała jeszcze obok choinki i obserwowała, jak jej przyjaciele odchodzą. Pasowali do siebie. Miała nadzieję, że coś między nimi naprawiła. Westchnęła i spojrzała w niebo. Z góry padał śnieg. Uśmiechnęła się pod nosem i skierowała się w kierunku domu. Nagle zadzwoniła jej komórka. Odebrała telefon i wysłuchała monologu siostry. Pokiwała kilka razy głową, po czym się rozłączyła. Po drodze weszła do sklepu spożywczego i udała się do działu soków.
- Jaki ona chciała? Jabłkowy? Nie, Levy jest uczulona - mruknęła pod nosem, patrząc na opakowania soków i ich ceny. Wzięła pierwszy lepszy karton płynu, po czym pomknęła do kasy. Zapłaciła bardzo " miłej " sprzedawczyni, po czym opuściła sklep. Nagle wpadła na jakiegoś chłopaka i upuściła reklamówkę.
- Przepraszam, nie zauważyłem - powiedział obcy mężczyzna, podnosząc z ziemi karton soku. Podał go Lisannie, która wpatrywała się w przybysza jak zaczarowana.
- N-nie, nic się nie stało... - powiedziała zmieszana, odbierając swoje rzeczy od mężczyzny.
Rogue uznał, że dziewczyna, którą właśnie spotkał, wydaje się całkiem urocza. Uśmiechnął się lekko.
- Jak masz na imię? - spytał najmilej jak potrafił.
- Lisanna - odpowiedziała białowłosa zarumieniona.
- Ja jestem Rogue. Jesteś dzisiaj wolna? - spytał natychmiast, zanim dziewczyna zdążyła uciec. Lisanna spojrzała na niego zdziwiona.
- Właściwie mam wigilię... - odpowiedziała po zastanowieniu, ale widząc pochmurną minę Rogue'a, szybko dodała: - Ale chętnie gdzieś z tobą dzisiaj pójdę! I tak nie lubię mojej rodziny! - uśmiechnęła się. Chłopak rozweselił się.
- Chodźmy więc - powiedział. Wziął dziewczynę pod ramię i razem ruszyli w kierunku centrum miasta, wesoło rozmawiając.

- No i gdzie ona jest? - spytała samą siebie Mira, spoglądając ze złością na komórkę. Levy próbowała ją uspokoić, ale Strauss stawała się jeszcze bardziej wściekła.
- Może spotkała jakiegoś faceta i poszła z nim na kawę? - zaproponowała Erza, popijając herbatę. Mira pokręciła głową z powątpiewaniem.
Nagle komórka Levy zadzwoniła. Dziewczyna odebrała połączenia. Przez chwilę rozmawiała z osobą po drugiej stronie, po czym pożegnała się i rozłączyła.
- Muszę iść do rodziny - oświadczyła zdziwionej Mirze. Strauss spochmurniała, obrazując swoją złość tupnięciem nogą. Erza uniosła brwi do góry rozbawiona, ale nie powiedziała ani słowa, a Levy uśmiechnęła się przepraszająco. Zaczęła się ubierać i już po chwili była gotowa. Pożegnała się, po czym wyszła.
Mira włączyła telewizor i zaczęła przełączać kanały. Erza usiadła obok Strauss ze swoją herbatą i ciastkami, próbując wytłumaczyć Mirze, że w taki sposób nic nie pooglądają.
- Dzięki za prezent - powiedziała nagle Scarlet.
- Nie ma problemu. Chociaż nie spodziewałam się takiego wybuchu uczuć z twojej strony - odparła złośliwe Mira, na co Erza się zarumieniła. Prychnęła, ale nie zaprzeczyła.
- Dzięki za bilety. Musiały być bardzo drogie - odezwała się Mira po kilku minutach milczenia. Erza kiwnęła głową. - Ale czemu dwa?
- Hm? A, tak było w zestawie - odpowiedziała Erza, zajadając się ciastkami. Spojrzała na Mirę, która wpatrywała się w nią, oczekując wyjaśnień. - No wiesz, wraz z wielką bombonierką i resztą słodyczy.
- A ty mi dałaś tylko bilety? - bardziej stwierdziła niż spytała Mira. Erza spojrzała na Strauss z niedowierzaniem.
- Mogę ci to zaraz zabrać! - syknęła Scarlet. Mira wzruszyła ramionami, wręczając Erzie jeden bilet. Dziewczyna spojrzała na kawałek papieru i zrozumiała. - Zapraszasz mnie na koncert?
- I tak nie mam z kim iść - odparła obojętnie Mira, przełączając kanały. Erza uśmiechnęła się pod nosem, co dostrzegła Strauss.
- Masz bardzo ładny uśmiech - skomentowała Mira. Scarlet oblała się rumieńcem, spuszczając wzrok. Strauss dotknęła policzka Erzy.
- Naprawdę jesteś rozpalona - stwierdziła Mira, przybliżając swoją twarz do twarzy Scarlet. Erza podniosła wzrok i teraz patrzyły sobie w oczy. Strauss uśmiechnęła się rozbawiona. - Całowałaś kiedyś dziewczynę?
- Nie i nie zamierzam - odpowiedziała szybko Erza, próbując się odsunąć, ale Mira złapała twarz dziewczyny dwoma rękami i nie chciała jej puścić. Pocałowała Scarlet mocno i namiętnie. Na początku Erza próbowała protestować, ale potem całkowicie poddała się przyjemności. W końcu dziewczyny oderwały się od siebie.
- Jestem NAPRAWDĘ rozpalona, Erza - powiedziała Mira. Twarze Scarlet i Strauss wciąż dzieliła niewielka odległość. Mira spojrzała na dekolt swojej towarzyszki i uśmiechnęła się lubieżnie. Poderwała się z kanapy, po czym wzięła Erzę na ręce.
- Co ty robisz?! - zawołała przestraszona Scarlet, próbując się wyrwać.
- Idziemy uprawiać seks! - odpowiedziała dziarsko Mira, kierując się w stronę sypialni. - Zerżnę cię tak, że nie będziesz się mogła ruszać! - powiedziała Strauss, patrząc Erzie głęboko w oczy, po czym pocałowała ją i ze Scarlet w rękach weszła do sypialni.

- Mama! - zawołał mały chłopczyk i podbiegł do Levy. Mcgarden przytuliła swojego syna, po czym pocałowała go w czoło. Wzięła chłopczyka za rączkę i oboje skierowali się w stronę auta. Obok pojazdu stał okolczykowany mężczyzna o czarnych włosach wraz z niebieskowłosą dziewczynką. Levy podeszła do Gajeela i pocałowała go w usta.
- Witaj, Ginra - przywitała się z dziewczynką. Ginra przytuliła mamę, ale była zła.
- Miałaś przyjść wcześniej - powiedziała obrażona dziewczynka. Levy uśmiechnęła się przepraszająco. Chłopiec podszedł do Gajeela i zaczął ciągnąć go za kurtkę.
- Obiecałeś, tato! Miałeś mnie rzucić w powietrze!
- Tylko nie krzycz, Luki - zażądał zrezygnowany Gajeel, biorąc syna na ręce. Luki pokiwał głową z radością. Gajeel  podrzucił go do góry kilka razy, po czym postawił chłopca na ziemi. Po kilku minutach sprzeczek, cała rodzina wsiadła do auta.
- Zapięliście pasy? - spytała Levy, a dzieci kiwnęły głowami. - No to jedziemy! - zawołała Mcgarden i uderzyła swojego męża w plecy. Gajeel spojrzał na swoją żoną z dezaprobatą, ale widząc jej entuzjazm, uśmiechnął się i uruchomił auto. Pojazd ruszył w kierunku gór.

2 komentarze:

  1. Zarówno poprzednia część jak i ta trzymają ten sam poziom. A co za tym idzie są zaje... są wspaniałe!
    Historia Graya i Juvii taka rozczulająca <3
    Jak zawsze szczęśliwy Stinguś gadający z Rogue-marudą ;3
    Świetne!
    Podbiłaś moje serce tą wypowiedzią:
    ,, Idziemy uprawiać seks! - odpowiedziała dziarsko Mira, kierując się w stronę sypialni. - Zerżnę cię tak, że nie będziesz się mogła ruszać!"
    Och... Mira!

    OdpowiedzUsuń