"Tworząc coś nowego, odtwarzając coś zapomnianego, zatracamy samych siebie."
Pamiętam. Pamiętam i nie mogę
zapomnieć, choćbym chciał. Coś mnie powstrzymuje. Z jednej strony
pragnę oddalić to wspomnienie w niebyt, ale z drugiej strony wciąż
przy nim trzyma mnie ten jeden obraz. Obraz jej oczu wpatrujących
się we mnie.
Stałem w alejce przy ruchliwej ulicy,
obserwując i zapamiętując każde zachowanie mijających mnie osób.
Szczęście, zadowolenie, przerażenie
czy fascynacja przeplatały się we mnie nader często. Cała moja
wiedza pochodzi z książek. Czytam i zapamiętuję. Magię, uczucia,
wydarzenia.. każde wspomnienie zajmuję specjalne miejsce wewnątrz
mnie. Im więcej tego się nazbiera tym bardziej oddala się ode mnie
obraz osoby jaką byłem kiedyś. Czy taki byłem? Czy jest we mnie
coś naturalnego, czy może cała moja osoba to po prostu zlepek
informacji o innych? Kim tak naprawdę jestem? Co za brednie. Rufus
Lore, mag Sabertooth. Tym kim jestem. Ale wtedy pojawiła się ona
i zburzyła mój uporządkowany
świat.
Wychodziła z
księgarni z kilkoma powieściami. Odruchowo zerknąłem na okładki
i rozpoznałem wśród nich dwa tytuły, które miałem szczęście
przeczytać już wcześniej. Jeden zawierał informacje na temat
zaawansowanej magii przestrzennej, bardzo ciekawa lektura, choć
autor zapożyczył wiele twierdzeń od znanego z zamierzchłych...
Nie to jest ważne. To o te drugą książkę chodzi. „Za maską”
nieznanego autora, powieść licząca ponad czterysta pięćdziesiąt
lat i nadal wiernie publikowana. Czytałem ją za dziecka, a może to
ktoś, kogo zapamiętałem, czytał? Nie wiem, ale jest to bardzo
interesująca pozycja, która opowiada historię uwielbianego przez
wszystkich chłopca, mającego wielkie grono rówieśników, kogoś
wywyższanego do rangi Boga. Niestety w połowie książki chłopiec
zostaję przez wszystkich odrzucony, nazywany, przez niedawnych
przyjaciół, zdrajcą i kłamcą. Następnie zostaje wrobiony w
morderstwo. Musi walczyć z okrutnym światem, tylko dlatego, że
postanowił być sobą. Ja, czy też wspomnienia zawsze podziwiały
tę postać. Bardzo dobrze ją zapamiętałem. A jeszcze lepiej
zapamiętałem dziewczynę, która trzymała przede mną tę powieść.
Jej blond włosy, uśmieszek samozadowolenia i te oczy. Wielkie
orzechowe oczy wpatrzone w okładki nowo nabytych skarbnic wiedzy.
Z mojej
podświadomości wypłynęły dwa wspomnienia. Jedno, które na moim
miejscu podeszłoby do tej dziewczyny, i drugie, które kazało mi
zostać tam gdzie stałem. Nim zdecydowałem się zrobić ten
pierwszy krok, dziewczyna już odeszła i zniknęła w tłumie. Ale
to nic. Zapamiętałem ją.
Szedłem w kierunku
kwater mojej gildii, kapelusz miałem zsunięty na oczy, ponieważ
słońce oślepiało przerażającym blaskiem. To oczywiste,
powinienem o tym pamiętać, że coś takiego miało szanse się
zdarzyć. A mianowicie, skoro miałem ograniczone pole widzenia to
nie zauważyłem osoby z naprzeciwka, a i ona nie zauważyła mnie.
Przytrzymałem ją
by nie upadła, spojrzałem na nią i mnie zamurowało. Moje
wspomnienie, stało przede mną, w mych ramionach. Dziewczyna
speszyła się, gdy zszokowany mocniej ją chwyciłem. Zauważywszy
to zrobiłem to, co podpowiadała mi moja pamięć. Puściłem ją,
odwróciłem się powiewając kamizelką i przyśpieszonym krokiem
skierowałem się w niezidentyfikowanym kierunku. Cały plan może i
by się udał, gdyby ona za mną nie pobiegła. Zatrzymała mnie,
chwytając za rękaw.
- Przepraszam i dziękuję – powiedziała lekko się uśmiechając.
- Przepraszam i dziękuję – powiedziała lekko się uśmiechając.
Zamurowało mnie.
Przeszukałem każdy zakamarek mojej pamięci, ale nie odnalazłem
tam wspomnienia, które mogłoby mi wyjaśnić, dlaczego dla takich
banalnych słów zdecydowała się mnie ścigać.
Ale pamiętałem
coś innego. I postanowiłem wcielić to w życie.
- Czy w ramach rekompensaty dałabyś się namówić na filiżankę kawy?
- Z przyjemnością.
- Czy w ramach rekompensaty dałabyś się namówić na filiżankę kawy?
- Z przyjemnością.
~
Była
niesamowitym magiem, zapamiętałem każdy ruch jej ciała, wyraz
twarzy czy zmianę w głosie. W głosie, który przez ostatnie kilka
godzin doskonale zapadł mi w pamięć. Przegadaliśmy wiele godzin,
wypiliśmy o wiele więcej niż jedną kawę. Zapamiętałem
doskonale ten czas. Ale teraz wspomnienie to odeszło zastąpione jej
cierpieniem.
Gdy
zabrano ją do punktu medycznego moje serce wyrywało się z piersi
ku niej, ale ciało stało w miejscu, czekając końca. Końca
obowiązku polegającego na byciu Szablozębnym w glorii i chwale. Nie hańbienia gildii, siania postrachu i bycia najlepszym we wszystkim co się robi. A najważniejsze to nie posiadania słabości. Mistrz to człowiek apodyktyczny i krwawy. Według niego nie można być silnym, póki nie pozbędzie się wszystkich słabości. A miłość zdecydowanie nią jest.
Ale wtedy przypomniałem sobie, że warta ta trwa i trwa, a jedyne co może mnie z niej uwolnić to śmierć.
Ale wtedy przypomniałem sobie, że warta ta trwa i trwa, a jedyne co może mnie z niej uwolnić to śmierć.
Odpychając
Orgę i Rogue rzuciłem się w pogoń za tą kobietą.
~
Im
więcej zapamiętywałem tym szybciej zatracałem samego siebie. To
ja czy wspomnienia? Gdzie to ja decyduje, a gdzie robię to co należy
poprzez pryzmat wspomnień? Tworzenie wspomnień to wspaniała magia,
ale jakże niebezpieczna. Tworząc coś nowego, odtwarzając coś
zapomnianego, zatracamy samych siebie. Radość bierze się z
przezwyciężenia smutku życia, czy to cieszymy się z czegoś, w
każdej chwili możemy to stracić. Coś straciliśmy? Będzie
lepiej. Wszystko na tym świecie ma swoją cenę. A tym bardziej
magia. Ale czy to prawda? Sądzę, że tak. Skoro ma ten jeden
wyjątek. Wyjątek potwierdzający regułę. Magia wiążę się z
ceną, ale miłość jest wolna. A ja mam dosyć płacenia. Jeśli
zostanę ukarany za to, co mówi mi serce, nie obchodzi mnie to.
Warto zrobić wszystko by odnaleźć prawdziwego siebie. A moje
prawdziwe, wolne od wspomnień innych, ja mówi mi, że mam nie
zaprzepaszczać szansy na szczęśliwe zakończenie. A wiem, że Lucy
jest moim. Ponieważ, każde szczęśliwe zakończenie zaczyna się
od nadziei. A moją nadzieją jest ona. Ta, która dostrzegła to,
czego nie mogłem dostrzec ja. Prawdziwe wnętrze człowieka
schowanego za maską.
Jeju! Jak ładnie! Szocik bardzo mi się spodobał, a zajrzałam tutaj i postanowiłam przeczytać, zaintrygowana opisanym parringiem. Jeszcze takiego połączenia nie spotkałam :). A opowieść z punktu widzenia Rufusa, jest niezmiernie wciągająca. To tyle ode mnie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie,
R ;).
Super:)Rufus to taki filozof..a jak sie go połączy z kimś...fiu fiu...
OdpowiedzUsuńJakie piękne połączenie!
OdpowiedzUsuń